1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Transpłciowa Victoria: Teraz wiem, kim jestem

31 marca 2022

Mieliśmy zebranie pracowników, a ja na koniec oznajmiłam, że chciałabym coś powiedzieć, zanim wszyscy wyjdą. Stanęłam z przodu i powiedziałam, że jestem trans – mówi Victoria Brossart – kobieta, która odnalazła siebie.

https://p.dw.com/p/49GLe
Victoria Broßart
Victoria Brossart kandydowała w 2021 roku w wyborach do BundestaguZdjęcie: Sarah Broßart

DW: Kiedy po raz ostatni doświadczyła pani transfobii?

Victoria Brossart*: Jeśli chodzi o mnie osobiście, to w czasie ubiegłorocznej kampanii wyborczej – co wiąże się z tym, że mam dość dobry passing. To znaczy, że na ulicy nie jestem od razu rozpoznawana jako transpłciowa kobieta. Podczas kampanii wyborczej latem ubiegłego roku mówiłam publicznie, że jestem osobą trans i co rusz padały obelgi, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Odmawiano mi prawa bycia kobietą, nazywano mnie „chorą”, „zboczoną”, „z zaburzeniami” i tym podobnie. Zdarzało się, że ludzie podchodzili do mnie i mówili: „Ktoś taki jak ty powinien siedzieć”.

Reaguje już pani spokojniej na obelgi?

- To zależy. W internecie obowiązuje: usunąć komentarz i dalej. Przyzwyczaiłam się do tego, że w sieci ludzie odważają się na więcej. W miejscach publicznych jest inaczej, gdy ktoś stoi naprzeciwko ciebie i nie możesz go tak łatwo ominąć. Jeśli jestem zmuszona zareagować, staram się o kąśliwą uwagę albo szukam wsparcia. Zawsze trudniej jest się samej obronić, lepiej gdy ktoś stoi z boku i mówi: „Proszę iść dalej. Nie jesteś tu mile widziany”.

Boi się pani czasem? Ktoś już panią fizycznie zaatakował?

- Do tej pory udało mi się uniknąć przemocy fizycznej. Ale tak, bardzo często doświadczam tego, co się nazywa stresem mniejszościowym, na przykład w większych grupach lub kiedy wieczorem siedzę sama w pociągu. Szczególnie w grupach, w których jest wiele obcych osób, zawsze pojawia się strach, że ktoś może mnie rozpoznać jako osobę trans, zaatakować, obrazić, a nawet fizycznie napaść.

Kiedy zaczynała pani studia, była pani jeszcze przed coming outem i wybrała elektrotechnikę. Chciała pani coś skompensować tym „męskim” zawodem?

- Elektrotechnika fascynowała mnie od najmłodszych lat, także kolej. Więc wybór zawodu nie był kompensatą. Ale kiedy byłam jeszcze w szkole, chciałam to wszystko wyprzeć. Mówiłam sobie: musisz być teraz bardzo męski, to będzie z ciebie prawdziwy facet i musisz po prostu robić męskie rzeczy, na przykład chodzić na siłownię. Byłam na przeglądzie poborowych i odbyłabym służbę wojskową, bo tak robią mężczyźni.

Pierwsze lata w zawodzie przepracowała pani jako mężczyzna. Potem był coming out i tranzycja. Jak zareagowali koledzy i koleżanki w pracy?

- Firma zareagowała wspaniale, ale temat był dla większości nieznany. Kiedy w pewnym momencie przyszedł czas na zmianę danych osobowych, imienia, także w umowie o pracę, szefowa działu personalnego powiedziała: „Pani Victorio, przykro mi, ale nie mam zielonego pojęcia, jak to zrobić. Takiego przypadku jeszcze nie mieliśmy. Czy może mi pani pomóc?”. Wszyscy byli mili i wspierali mnie.

Na początku moi koledzy i koleżanki mieli jeszcze problemy z imieniem i zaimkiem, często używali „on” i „jego”, ale z czasem się to zmieniło. Na początku ten deadnaming, czyli używanie niewłaściwego imienia lub zaimka, było dla mnie bardzo przykre, ponieważ zawsze dawało mi poczucie, że nie jestem postrzegana taką, jaką jestem. Z biegiem lat to się jednak zmieniło. A teraz, jeśli ktoś się pomyli, to już nie jest to dla mnie takie ważne. Zwracam wprawdzie uwagę, ale nie czuję się osobiście urażona. W międzyczasie jestem wewnętrznie tak mocna, że potrafię się wznieść ponad to. Wiem, kim jestem.

A jak pani to zrobiła w firmie, żeby być widoczną jako kobieta? Przyszła pani w sukience, napisała e-maila?

- Mój pracodawca jest stosunkowo duży, ale ma wiele filii. W Rosenheim było nas wtedy około 30 osób. Mieliśmy zebranie wszystkich pracowników, a ja na koniec oznajmiłam, że chciałabym coś powiedzieć, zanim wszyscy wyjdą. Stanęłam z przodu i powiedziałam, że jestem trans. Na początku wszyscy zrobili wielkie oczy, bo nikt tak naprawdę nie wiedział, co to oznacza. Wyjaśniłam to jeszcze innymi słowami.

Odważnie!

- Naprawdę się wtedy bałam. Moje serce waliło jak oszalałe. Nie wiedziałam, jak ludzie zareagują i co tak naprawdę o tym myślą.

A potem nie była już pani postrzegana w branży jako osoba technicznie kompetentna. Na targach nie pokazywano pani na dzień dobry sprzętu, tylko dawano raczej papierzyska...

- Tak jest! To bardzo „męski” zawód. W moim bezpośrednim otoczeniu nie stanowiło to problemu. Moi koledzy znali mnie już wcześniej i wiedzieli co potrafię. W branży zauważam jednak, w jak różny sposób traktowane są inżynierki i inżynierowie. Nagle przestajesz być uważana za osobę kompetentną, czasem ktoś pyta: „Przyjdzie jeszcze kolega, by poprowadzić prezentację?”. A na targach ma się mnie za sekretarkę lub panią z działu zakupów. Tymczasem moich kolegów zapoznaje się z całą technologią.

Kiedy wiedziała pani, że nie identyfikuje się z płcią, którą przypisano pani przy urodzeniu?

- Mam wspomnienia z przedszkola, które zaklasyfikowałabym jako fragmentaryczne w tym kontekście. Ale nie mogłam wtedy tego wiedzieć ani nazwać, co z pewnością wynikało z faktu, że nie miałam na to słów ani wzorów do naśladowania. Było to pod koniec lat 90. i na początku XXI wieku. Osoby trans były po prostu nieobecne publicznie. W telewizji pojawiały się co najwyżej jakieś krzykliwe postacie, z którymi nie można się było porównywać ani identyfikować. Nie miałam dostępu do internetu – wtedy jeszcze bez Wikipedii i Google'a.

Kiedyś tak to pani opisała: „W wielu małych krokach odnalazłam siebie, wiele wypróbowałam, zachowałam, odrzuciłam. To było jak układanka puzzle z 10 000 elementów, w której wszystkie elementy są niebieskie”. Jak długo trwał ten proces odnajdywania siebie i co było w nim pomocne?

- Pierwszy coming out jest zawsze przed sobą. Kiedy byłam tego pewna, skończyłam już studia i wyprowadziłam się z domu. To było w 2014 roku, miałam 22 lata. Cały ten proces zaczął się w wieku około 16 lat. Było dla mnie jasne: coś jest nie tak, nikt inny taki nie jest, nie jest to normalne, muszę to ukryć i próbować być bardziej męski, lepiej się dopasować. Skończyło się sromotną porażką, bo w końcu nie można tego stłumić, nie można być szczęśliwym, zawsze nosi się ten ciężar.

Zaczęło się szukanie informacji. Ale jeśli nie wiesz, czego szukasz, trudno jest to znaleźć. Wpaść na temat „trans” było niezwykle trudno! W pewnym momencie przez przypadek natrafiłam na forum internetowe. Takie klasyczne, na którym były osoby transpłciowe i opowiadały o swojej tranzycji. Odnalazłam się tam i zaczęłam próbować różnych rzeczy. Stosunkowo wcześnie wyjawiłam wszystko mojej obecnej żonie, wtedy jeszcze dziewczynie, żeby mieć w domu możliwość wypróbowania różnych rzeczy i sprawdzenia, do jakiego stopnia mogę się w tym odnaleźć. Na szczęście ona od początku mnie wspierała.

Rozmawiamy o widoczności, ale nastolatkowie odkrywając, że są trans, niejednokrotnie nie chcą być widoczni, cierpią, izolują się, popadają w depresję, tną się. Rodzice myślą, że winne jest dojrzewanie. Jak można pomóc młodym ludziom i rodzicom?

- W moim rozwoju pomogłoby mi posiadanie wzorów do naśladowania. Nie tylko po to, by odnaleźć siebie, ale także po to, by powiedzieć innym: „Jestem trans”. A gdy zapytają: „Co to znaczy?”, odpowiedzieć: „Jak ta osoba z mediów, o której pewnie słyszeliście”. Dlatego ważne jest, abyśmy mieli wzorce, które są publicznie widoczne, które są normalnymi ludźmi. Bo osoby transpłciowe, poza tym, że są trans, są trójwymiarowymi osobowościami z pragnieniami, pomysłami, nadziejami, mają pracę, hobby, przyjaciół, przyjaciółki, kolegów, koleżanki, prowadzą normalne życie, jeśli im się na to pozwoli.

Chodzi też o uświadamianie. Często rodzice nic nie wiedzą na ten temat, są przytłoczeni i nie rozumieją. Zawsze starali się być przy swoich dzieciach, a kiedy dzieje się coś takiego, nie wiedzą, co robić. Bardzo ważna jest edukacja: czym jest transpłciowość, co oznacza, jak można pomóc swoim dzieciom i że jest okay, jeśli dzieci takie są, że nie jest to nic złego, tylko po prostu rozwój młodego człowieka. Tak jak wszyscy młodzi ludzie rozwijają się w jakimś tam kierunku.

Najtrudniejszy jest ponoć coming out przed rodziną, przed rodzicami. Jak to było?

- Najpierw był coming out przed moją ówczesną dziewczyną, a obecnie żoną, która bardzo mnie wspierała. Potem przed moją młodszą siostrą, bo czułam, że ona jest z pokolenia, które będzie bardziej wyrozumiałe. Powiedziała, że nie ma problemu, a w jej szkole jest transpłciowe dziecko. W Boże Narodzenie otworzyłam się przed rodzicami. Na początku byli tym wyraźnie przytłoczeni i nie wiedzieli, jak zareagować, bo nie mieli jeszcze styczności z tym tematem. Początek był trochę trudny, mieli wiele pytań, niektórych rzeczy nie rozumieli. Moja matka obwiniała siebie, że nie zauważyła tego wcześniej i nie udzieliła mi wsparcia. W okresie tranzycji zbliżyliśmy się do siebie bardziej niż wcześniej. Teraz jest mi z rodzicami o wiele lepiej niż kiedyś. Także dlatego, że mogę być sobą i że rodzice stoją za mną murem. 

Victoria Brossart podczas wywiadu online
Victoria Brossart podczas wywiadu onlineZdjęcie: K. Domagala-Pereira/DW

Miałam szczęście, że moje otoczenie było tak tolerancyjne i wyrozumiałe. Opiekuję się młodzieżą queer w Rosenheim i znam wiele historii, w których sprawy mają się inaczej. Zdarza się, że rodzice mówią: „Nie możesz być po prostu gejem?”. Niektórzy uważają, że to sposób, w jaki młodzi buntują się w dzisiejszych czasach. Spychają winę na okres dojrzewania.

Czy Niemcy są krajem przyjaznym dla osób trans?

- W porównaniu z Polską – tak. W porównaniu z innymi krajami, które są znacznie bardziej otwarte, jak Malta – nie. Niemcy znajdują się gdzieś pośrodku. Mamy milczącą większość, która akceptuje ten temat, dopóki nie dotyczy on kogoś z najbliższego otoczenia. Istnieją jednak małe, ale głośne grupy, zwłaszcza z prawicowego, konserwatywnego spektrum, które robią teraz nagonkę na osoby transpłciowe. Stanowimy znikomą mniejszość i statystycznie tylko co dziewiąta osoba zna osobiście jakąś osobę transpłciową. Bardzo łatwo jest więc rozpowszechniać uprzedzenia i fałszywe doniesienia. Mam wrażenie, że po każdym kroku, który robimy w pozytywnym kierunku, jest jakaś negatywna reakcja.

Mieszka pani w Bawarii, katolickim i bardzo tradycyjnym kraju związkowym Niemiec.

- Bawaria jest bardzo konserwatywna i duża część tutejszej społeczności wyznaje bardzo konserwatywne wartości. Większym problemem jest jednak przepaść między miastem a wsią. W dużych miastach – Berlinie, Kolonii, Hamburgu czy Monachium – istnieje większa społeczność queer. Ludzie są tam bardziej kolorową mieszanką, a przez to są bardziej tolerancyjni. Na wsi jest to o wiele trudniejsze. Jest mniej ofert, mniej uświadamiania, a do tego taka klasyczna wiejska społeczność, w której wszyscy się znają.

Politycy mają problem z genderyzacją języka, gdy chodzi o niebinarne tożsamości płciowe, które w języku niemieckim można wyrażać za pomocą gwiazdek, podkreślników itp., a w języku mówionym za pomocą krótkiej przerwy „gendergap”. W ubiegłym roku premier Bawarii Markus Soeder zapowiedział podjęcie zdecydowanych działań przeciwko przepisom dotyczącym języka gender na bawarskich uniwersytetach. Jak pani zareagowała na tę wiadomość?

- Typowy populizm, tani sposób na zdobycie głosów na prawicowych obrzeżach. Myślę, że wśród ludzi istnieje pewna świadomość tego, co może zdziałać język i dlaczego to jest ważne, ale jednocześnie jest to dla wielu osób nieznane i nowe. W związku z tym większość Niemców nie jest jeszcze gotowa do takiego konsekwentnego stosowania. Zmiany jednak zawsze zaczynają się od zera i ważne jest, aby powoli się rozprzestrzeniały. Wtedy takie populistyczne niedzielne przemówienia zaczną znikać.

Angażuje się pani w pracę z młodzieżą. Czy młode pokolenie jest bardziej tolerancyjne?

- Generalnie tak, ale niekoniecznie w odniesieniu do jednostek. Wśród młodych ludzi są też tacy, którzy są zdecydowanie konserwatywni lub określają się homofobami. „Pedał” to nadal najczęściej używane wyzwisko na podwórkach szkolnych w Niemczech. Ale z drugiej strony mam wrażenie, że jest więcej młodych ludzi, którzy ujawniają się jako osoby queer i żyją tym na zewnątrz. Jest też więcej młodych ludzi, którzy mają jakieś punkty styczne, bo w ich klasie jest ktoś, kto jest trans, gejem lub lesbijką. W ten sposób uzyskuje się pewną normalizację.

Kiedy osoba transpłciowa w Polsce słyszy, że w Niemczech hormony są objęte ubezpieczeniem zdrowotnym, a niektóre usługi w zakresie operacji korekty płci są refundowane, może tylko pozazdrościć.

- Terapia hormonalna jest refundowana, ale tylko pod warunkiem uzyskania odpowiedniej recepty od endokrynologa i skierowania oraz wcześniejszej terapii u psychiatry. Tak, aby najpierw postawiona została diagnoza. W Niemczech idzie się na psychoterapię, aby ustalić, czy można to „wyleczyć”. A jeśli tak się nie stanie, możliwa jest tranzycja. Dostaje się wtedy skierowanie na endokrynologię, a tam, po dalszych badaniach, receptę na terapię hormonalną. I za to płaci kasa chorych.

Inaczej jest w przypadku operacji korekty płci. To prawda, że kasy chorych pokrywają koszty, ale nie same z siebie. Trzeba złożyć wniosek i przedstawić określone dowody, badania i opinie ekspertów. Czasami jest to bardzo długa walka. Kasy robią wszystko, aby te wnioski odrzucić. To zawsze zależy od tego, czego się dokładnie chce, w której kasie jest się ubezpieczonym i w jakim kraju związkowym się mieszka. W Bawarii jest to naprawdę trudne.

Pani partia, Sojusz 90/Zieloni, twierdzi, że obowiązująca obecnie ustawa o transseksualizmie nie wspiera tych, których to dotyczy, tylko stawia przed nimi niepotrzebne przeszkody. Ale czy te przeszkody, takie jak ekspertyzy dwóch rzeczoznawców, nie są konieczne, aby chronić przed błędnymi decyzjami? Zdarza się, że ludzie żałują swojej tranzycji. 

- Liczba osób transpłciowych, które żałują tranzycji, jest niezwykle niska. Szacuje się, że to zaledwie jeden procent, a większość z nich nie robi tego dlatego, że sama tranzycja była błędem lub źle postrzegali samych siebie, ale często chodzi o czynniki zewnętrzne. Detranzycja jest często motywowana brakiem akceptacji społecznej, rozwodem, utratą kontaktu z rodziną, mobbingiem lub napaściami fizycznymi.

Należy także rozróżnić między tranzycją prawną a medyczną. Ustawa o transseksualizmie reguluje tranzycję prawną, czyli ekspertyzy, rozprawę, procedurę, która kosztuje kilka tysięcy euro. Chodzi tylko o aspekty prawne, o to, że na koniec mogę pójść do urzędu stanu cywilnego i zarejestrować nowe imię, otrzymać nowy dowód osobisty i paszport. Nie mówimy tu o hormonach, operacjach czy innych zabiegach medycznych. Moim zdaniem stawianie tak wysokich wymagań przed tym kawałkiem papieru jest absolutnie niesłuszne. Sam fakt, że to dużo kosztuje, wyklucza wiele osób. Dlatego jestem przekonana, że ustawę o transseksualizmie musimy zastąpić ustawą o samostanowieniu. To uprościłoby znacznie aspekt prawny.

A medyczny?

Chcemy zakotwiczyć w nowej ustawie prawo do terapii medycznej. Samo leczenie jednak, decyzje psychiatrów, endokrynologów i innych lekarzy biorących udział w procesie oraz tempo tranzycji pozostaną na razie nieruszone.

Projekt ustawy Zielonych definiuje umyślną lub nieumyślną postawę odmowną jako wykroczenie podlegające karze.

- Umyślny deadnaming ma być karany jako wykroczenie, za które grozi grzywna do 2500 euro. W bezpośredniej rozmowie paragraf nie będzie miał zapewne zastosowania, bo trudno będzie coś udowodnić, gdy mamy zeznanie przeciwko zeznaniu. Interesujące są przypadki, gdy na przykład pracodawca odmawia nowej umowy o pracę. Jeśli ktoś odmówi wydania świadectw na nowe nazwisko, można wszcząć przeciwko niemu postępowanie. Ustawa nie ma być bezzębnym papierowym tygrysem.

A ustawa ma duże szanse na uchwalenie?

- Ostatnim razem, gdy ją przedkładaliśmy, mieliśmy jeszcze inny rząd. Teraz, w koalicji SPD-FDP-Zieloni, FDP i Zieloni mają w szufladzie bardzo podobne propozycje. Muszą jeszcze przekonać socjaldemokratów. Nowy projekt ustawy, który ma być opracowany do lata, będzie z pewnością kompromisem. Z nowym rządem mamy wielką szansę na uchwalenie tej ustawy.

A będzie pani kandydować w następnych wyborach parlamentarnych?

- Na razie mam takie plany.

Jako polityk nie zajmuje się pani bezpośrednio polityką queer, pani tematami są polityka transportowa i transformacja energetyczna. Ale kiedy rozmawia pani na te tematy, tworzy pani punkt styczności z tematem „trans” i dociera do osób, które nie są tym aktywnie zainteresowane. W ten sposób można przełamać wiele uprzedzeń.

- Oczywiście. Dlatego konsekwentnie to stosuję. W partii jestem także rzeczniczką regionalnej grupy roboczej osób queer. Jeśli organizujesz coś na temat „queer” lub „trans”, przychodzą ludzie, ponieważ ktoś w ich otoczeniu miał coming out lub są już zaangażowani w tę tematykę. Do wielu ludzi się nie dociera.

W przypadku polityki transportowej lub energetycznej mamy do czynienia z zupełnie inną klientelą. Są to osoby, które przychodzą, nie spodziewając się, że spotkają osobę trans. Mogę ich przekonać do siebie i swoich tematów, nie przychodzą do mnie z uprzedzeniami. Ludzie najpierw poznają mnie, że jestem normalną osobą o normalnych zainteresowaniach, która angażuje się dla normalnych rzeczy, a potem są o wiele bardziej otwarci na temat trans.

A pani jest przez to wzorem dla innych osób trans.

- Trudno jest powiedzieć, że jest się wzorem. Ale dzięki temu, że jestem osobą publiczną i rozpoznawalną, stałam się w pewien sposób wzorem, choć nigdy nie było to moim zamiarem. Mam przywilej i siłę, aby stanąć na scenie i uprawiać politykę, ale także narażać się na różne ataki.

Rozmawiała Katarzyna Domagała-Pereira

*Victoria Brossart (rocznik 1992) – inżynierka, ratowniczka wodna, od 2018 roku w partii Zielonych. W 2021 roku kandydowała w wyborach do Bundestagu, zajmuje się polityką transportową i transformacją energetyczną. Jest osobą trans.

31 marca to Międzynarodowy Dzień Widoczności Osób Transpłciowych.

Jak się żyje osobom LGBT w Europie?